Już bardzo długo nie było wpisu. Wykorzystuję właśnie
przerwę w uczeniu się do egzaminów, by opowiedzieć o sprawie, która od
minionego już grudnia wprawia mnie w przygnębienie. Pod koniec opowiem jeszcze
o najbliższych planach co do tego bloga. Zaczynajmy!
Myślę, a nawet jestem pewien, że tytuł wpisu można by
przypiąć dużej ilości miejscowości w Polsce. Ja poszkaluję trochę Rumię, bo w
właśnie w niej przez 19 lat siedziałem i gniłem. Dlaczego chcę ją poszkalować?
Poczytajcie…
Pierwszym problemem tego miasta… Miasta? Za dużo powiedziane
– miejsca brzmi znacznie lepiej. Pierwszym problemem tego miejsca jest fakt, że
jest ono po prostu wymarłe. Przepraszam – jest „prawie martwe” jak starsi
ludzie, którzy przemieszczają się jego ulicami do sklepów. Ruch jednak zwiększa
się w okolicach popołudnia, od 14 do 17, kiedy to wracają samochody z Gdyni,
Gdańska i innych miast oferujących wiele pracy. Powinienem się zatem cieszyć z
tego powodu, stwierdzicie. Nie, nie cieszę. Jeżeli ktoś wyszedł na dwór (na
pole, jeśli jest ktoś z Krakowa) w tych godzinach, na pewno doświadczył smrodu
spalin zalewających ulice i wlewających się do domów.
Druga sprawa tyczy się blokowisk. Jak ja ich szczerze nie
znoszę! Wielkie prostopadłościany ustawione wokoło podwórek, po których latem
biega osiedlowa hołota. Przez dwa
miesiące a czasem i dłużej drą te swoje mordy (mordy, bo buzie mają miłe
dzieci) i nie dają żyć mieszkańcom. Nie pomaga nawet zamykanie okien. Jakby
jednak bloków było za mało, to trzeba było jeszcze sprzedać ziemię deweloperom,
by co postawili kolejne bloczyska. Tak – tam, gdzie wcześniej można było wyjść
z psem na wielkie połacie ziemi, tam teraz stoją wybudowane lub wciąż budowane kolejne
wylęgarnie tałatajstwa. I gdyby to chociaż ładne było i rozplanowane dobrze…
Nie, kostka na kostkę niemal wchodzi. A najpiękniej jest na północy od mojego
mieszkania. Otóż miałem widok na rozciągające się wzgórza leśne – mówię wam,
widoczek czasem nawet inspirujący. Nie mogło tak pozostać, bo przecież za dużo
wolnego miejsca! Postawiono zatem wielgachne osiedle „Królewskie”, które
kojarzy się tylko i wyłącznie z gettem. Żeby tego było mało, to trzy lata
później oddano kolejne takie same, które włazi wręcz w tyłek temu pierwszemu.
Brawa!
Szarość, ach szarość. Jest ona elegancka, kiedy połączy się
ją w pasującą formę, lecz jest to niezwykle ciężkie do zrobienia. Rumia nie
jest jednak szara w dosłownym tego wyrazu znaczeniu. Na jej szarość składa się
wiele czynników: od przekroju społecznego, wydarzeń w niej się rozgrywających, budynków…
Te wszystkie elementy cudownie ze sobą współgrają, jakby od wielu lat starano
się, by choć jedna rzecz w tym miejscu wyglądała dobrze. Szarość – znużenie,
brak perspektyw, rozpadające się marzenia… Miejsce, jakim jest Rumia,
doprowadza chwilami do stanów depresyjno-podobnych.
Musiałem w końcu ponarzekać na to miejsce – nie bądźcie na
mnie źli. Gdybyście jednak żyli tu od 19 lat, widzieli wciąż te same smutne
budynki, smutne twarze ludzkie… Ach, szkoda już mi słów. Jakąś odskocznią w tym
miejscu może być biblioteka na dworcu głównym, choć i ona staje się powoli placówką,
gdzie kroki swe kierują osoby starsze, by zamienić tylko słówko z jej pracownikami.
Tak naprawdę tylko ona wciąż próbuje ubarwić życie kulturalne mieszkańcom Rumi.
Ciekawe jak długo wytrzyma…
Koniec już tego wywodu. Czas na sprawy organizacyjne. Pewnie
wiecie, że ostatni wpis był tutaj gdzieś w drugiej połowie listopada, więc dużo
czasu minęło od dzisiejszego. Moim głównym planem było zamieszczanie tutaj
treści obijających się o głębsze rozmyślenia (nie wiem nawet, czy nie
wychodziło to chwilami infantylnie), które, mam nadzieję, zmuszały czasem do
refleksji. Jednak rozpiętość pomiędzy kolejnymi spostrzeżeniami była zbyt wielka
i nie czuję, że moi czytelnicy (ci którzy faktycznie chętnie tutaj
zaglądają) naprawdę gdzieś tam są. Czas
poświęcony na planowanie o czym chcę powiedzieć i pisanie był zbyt duży w
porównaniu do efektów jakie chciałem osiągać – miała być to po prostu
satysfakcja, że mogę robić coś ciekawszego. Snucie jednak tych kolejnych
dziwacznych wizji stało się dla mnie zbyt ciężkie – odciąłem się w jakiś sposób
od społeczeństwa, by wydziergać swój własny ciepły sweterek, w którym mogłem
bezpiecznie żyć. Jak się okazało, sweterek dziergałem z drutu kolczastego. Jestem
zatem zmuszony do zawieszenia działalności „Lisich Pisanek” na czas
nieokreślony. Nie będę usuwał bloga, bo gdzieś tam w głębi wierzę, że jeszcze
kiedyś do niego wrócę. To tyle.
Cześć :)
OdpowiedzUsuńJestem i bardzo chętnie czytam każdy wpis w wolnych (lub mniej wolnych xD) chwilach! Tak więc jestem i teraz :)
Co do tego, że wszędzie szaro i smutno... Cóż. Jak starasz się uśmiechnąć, czy po prostu przekazać jakieś pozytywne nastawienie do życia (bo akurat masz dobry dzień) to każdy praktycznie się na Ciebie dziwnie patrzy. Jakby zwykły uśmiech to było przestępstwo lub coś dziwnego, nieludzkiego. Smutna rzeczywistość :(
Szkoda, że zawieszasz bloga... Ale rozumiem Cię. Na początku zaglądałam prawie codziennie (lub nawet kilka razy dziennie) by sprawdzić, czy przypadkiem nie pojawiło się tutaj coś nowego...
W każdym razie do kolejnego postu pewnie :) Powodzenia na egzaminach i weny do pisania :)
lisi to cwel bo postów nie dodaje
OdpowiedzUsuńZnowu ty? xD
Usuńdotman reaktywacja
UsuńUjawnij się, bo i tak już nie będzie tutaj postów
Usuń