czwartek, 20 października 2016

Renaissance

Herbata wolno wypita. Resztki chęci do pracy cudem odnalezione. Żal do siebie odnośnie niepisania na blogu wciąż istnieje. Zaczynamy.

Ileż to dni minęło od ostatniego wpisu (dociekliwy i złośliwy napisze zaraz, że 50)... Czy mam jakieś mocne wytłumaczenie? Obawiam się, że nie. Napiszę szczerze: nie odnalazłem w sobie do dzisiaj żadnego sensownego pomysłu na wpis, w którym mógłbym dać upust swoim jakże kiedyś bujnym rozważaniom. I mniej więcej o tej kwestii postaram się dziś trochę rozpisać, ale wszystko po kolei.

Chciałbym zacząć od tego, że muszę Wam wyznać, iż od zakończenia moich egzaminów maturalnych przestałem odczuwać silną więź do pisarstwa, które kiedyś tak namiętnie uprawiałem. Niegdyś pomysły na historie wyłaniały się z zamętu moich myśli każdego, dosłownie każdego dnia. Oczywiście, aby nie zmarnotrawić ich, były one skrupulatnie zapisywane na kolorowych karteczkach i w notatnikach. Zanim zaczęły się moje przygotowania do matury, wiele czasu poświęcałem na realizację tego, co przyszło mi do głowy i nie chciało jej opuścić, nim nie upewniło się, że zostało już całkowicie wyczerpane i nic więcej z niego nie wycisnę. To były złote czasy mojej twórczości (wybaczcie proszę, że piszę o tym w sposób tak próżny, ale staram się podkreślić różnicę)

Wydarzeniem, które miało swój istotny udział w chorobie, z którą się do dzisiaj borykałem, była praca w księgarni (tutaj o niej nawet pisałem). Te oba czynniki - matura i wakacyjna praca - wpłynęły na mój zapał do tworzenia i całkiem umiejętnie go przygasiły. Przygasiły, ale ten ledwo tlący się płomień wciąż gdzieś we mnie żył.

W takim stanie jeszcze głębszego pogrążenia żyłem przez ostanie dwa tygodnie, czyli od momentu, kiedy zacząłem jeździć na studia (swego czasu o nich napiszę). Każdego dnia budziłem się, wykonywałem podstawowe poranne czynności, jechałem na uczelnię, wracałem i... tyle. Każdego dnia nie zwracałem szczególnej uwagi na otoczenie, w którym się znajduję, na ludzi, których mijam, na liczne zastępy wydarzeń, które rozgrywają się przed moimi ślepymi oczami (FUJ, ALE PATOSEM ZALECIAŁO). Kiedyś, dzięki temu wszystkiemu, zdobyłbym tyle inspiracji i materiału do tworzenia, że jest mi teraz najzwyczajniej w świecie smutno. Stałem się po prostu kolejnym klockiem szarej społeczności.

Wracając wczoraj z kolejki z Gdańska coś się we mnie jednak ruszyło. Rozejrzałem się dookoła i zdałem sobie sprawę z tego, co powoli stawało się rutyną. "Nie chcę tak żyć" - powiedziałem sobie w myślach. - "Nie chcę być tylko biernym elementem - nie po to dawniej skupiałem się tak bardzo na byciu pisarzyną". Idąc do domu ze wzrokiem błądzącym po całej okolicy, analizowałem swój problem. Przez te 15 minut spaceru i intensywnych rozważań doszedłem do wniosków, do których dojść nie mogłem przez niemalże ostatnie pół roku. Jakby na nowo odrodziła się we mnie wtedy chęć do ponownego zaczęcia swojej literackiej przygody. Na nowo odnalazłem motywację, by starać się o zmiany, które mogą wpłynąć na polepszenie artystycznej odnogi mojego życia.

To co aktualnie piszę nie wyraża nawet cząstki uczuć i myśli (bardzo z resztą wtedy obfitych; no i nie chciałem, żeby wyszło jakieś górnolotne patetyczne coś - ale i tak wyszło), które mi towarzyszyły w związku z ponownymi narodzinami mojego wewnętrznego kreatora. Piszę to, bo... jestem po prostu szczęśliwy, że po tak długim czasie udało mi się przezwyciężyć wewnętrzny opór i stagnację.

Ten wpis będę traktował raczej jako dowód dla siebie na to, że jednak coś ciągle we mnie siedzi, co pozwala mi na spełnienie swoich marzeń i celów, które postawiłem sobie kilka lat temu. Post będzie swojego rodzaju odkreśleniem, odcięciem się od poprzedniego stanu, w którym topiłem wszystkie swoje szanse na dotarcie do wyznaczonych planów. Z tego miejsca mogę obiecać, że jeszcze w tym tygodniu pojawi się co najmniej jeden artykulik odnośnie myśli, która mi się nasunęła po spojrzeniu na... sami z resztą się przekonacie.

Cóż, to tyle z mojej strony. Wciąż żyję i mam się na pewno lepiej niż poprzednio. A co u Was? Czy niektórzy też wpadli kiedyś w taki stan, podczas którego nie mieliście najmniejszych chęci na realizację swoich celów, bo uważaliście, że to bez większego znaczenia? Piszcie w komentarzach, bo jestem naprawdę ciekawy, jak wygląda to u innych.

2 komentarze:

  1. Pierwsza! Mam nadzieję, że to się nie zmieniło w czasie, w którym pisałam ten komentarz, haha

    Marcin! Jeeej! Nawet nie wiesz jak się cieszę! W kółko i na okrągło patrzyłam czy czegoś nowego nie dodałeś, haha, ale w końcu się doczekałam :D

    Masz niesamowity styl pisania. Uwielbiam czytać to, co piszesz :)

    Tak czytam i myślę, że w sumie to kiedyś doświadczyłam czegoś podobnego... Był taki czas, kiedy wpadłam w taką straszną monotonię pozbawioną wrażliwości na świat. Było to może spowodowane trochę tym, że czułam się strasznie samotna w klasie. Niby wszystkich znam, niby że wszystkimi rozmawiam, ale nie czuję się tak, jakbym należała do jednej grupy z nimi. Jakby byli wszyscy i ja z boku. Miało to miejsce dobre kilka lat temu, ale czasem takie przebitki tego do mnie wracały. Codziennie rano do szkoły na ostatnią chwilę, a na holu szłam nie zwracając na nic uwagi. Ledwo zauważałam, że ktoś powiedział do mnie "cześć". Nie patrzyłam na nikogo konkretnego. Nie rozmawiałam z nikim za wiele. Nie więcej niż musiałam. Czasem się uśmiechałam, ale nie był to prawdziwy uśmiech, tylko taki bardziej wymuszony okolicznościami. Potem do domu i odrobić lekcje. "Wyłączyłam" wszytko, co nie było mi bezwzględnie potrzebne do takiego funkcjonowania. Miałam wrażenie, że czasem wyglądałam jak robot. Dosłownie. Mechanicznym krokiem, wszystko wykonywane mechanicznie, bez uczuć, bez czegokolwiek wyjątkowego. Przyszedł jednak czas, nie pamiętam już kiedy i dlaczego, kiedy uznałam, że to, co się dzieje ze mną jest złe. Więc wzięłam się w garść i zaczęłam żyć "normalniej" xD
    No i to ta cała "niezwykle emocjonująca" historia z mojego życia, haha, prawie wręcz porywająca xD

    No dobra tym razem trochę mniej niż zwykle, ale nie zmienia to faktu, że bardzo, ale to bardzo bardzo cieszę się, że w końcu wróciłeś na bloga :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się,że wróciłeś.
    Pospolite życie powoduje otępienie. Jak to ładnie napisałeś- stajemy się szarym klockiem społeczności. Zmęczenie i rutyna tłumaczą wszystko. Na szczęście przychodzi czas, kiedy życie zaczyna swędzieć i drażnić. Wtedy jedni sięgają po używki, inni muszą pobiegać, jeszcze inni siadają do klawiatury komputera i tworzą.
    Muszę tylko dodać,ze nie cierpię stanu vulgaris.

    OdpowiedzUsuń